Od 18 czerwca 2012 jesteśmy strategicznym partnerem TUI Poland w organizowaniu wyjazdów Incentive Travel

Co ma wspólnego ABBA z Australią? – part 4/5

Budzi nas skrzek pawi. O świcie oczywiście. Tego dnia jak zawsze mamy ambitne plany, przejedziemy kultowy szlak Gibb River Road. 600 km szutrów z kilkoma miejscami do zwiedzenia. Ale najpierw wizyta w Broome, gdzie przy odrobinie szczęścia można zobaczyć wystające z wody wraki japońskich samolotów z czasów II wojny światowej. Szczęścia nie mamy, natomiast odwiedzamy Cable Beach jedną z najpiękniejszych australijskich plaż.

czytaj też: Co ma wspólnego ABBA z Australią part 3/5

Czas goni, więc wjeżdżając na Gibb River Road nie mamy nawet czasu sprawdzić co dokładnie oznacza napis „road closed”. Dowiemy się, ale później.

Widoki zapierają dech w piersiach.

Jesteśmy zgodni: warto było. Niestety nie możemy skorzystać z zaplanowanych atrakcji widokowych, bo prowadzące do nich drogi są zamknięte. Upss… Cóż zrobić, taki los podróżnika.

Kończy się paliwo, więc tankujemy na jedynej w promieniu 300 km stacji benzynowej. Dostaję od pani klucz do toalety (zjawisko typowe w tej części Australii, bo mimo że w okolicy nie ma siedlisk ludzkich, to i tak toalety są zamykane na klucz). Wracam, a tu zamknięte. Okazało się, że jedyna w okolicy stacja czynna jest tylko do 16. Uff, jacy z nas szczęściarze. Dotarliśmy 5 minut przed zamknięciem.

Możemy kontynuować naszą szaleńczą podróż. Jeszcze tylko 200 km i będzie kemping. Kemping był tylko, że zamknięty. Informacja, żeby pod żadnym pozorem nie wjeżdżać na teren kempingu, brzmi złowieszczo. Jest ciemno i jesteśmy zmęczeni. Nie ma wyboru, następny kemping za 120 km. My nie damy rady? Jak nie my, to kto? Jedziemy. Nerwy napięte do ostatnich granic. Błyska i zaczyna padać. Na szczęście krótko. Zwycięstwo. Dojeżdżamy na miejsce. Na bramie znajdujemy informację: „W sezonie deszczowym jesteśmy zamknięci. Zapraszamy od 1 marca.” Fu*k. Nie wiemy, śmiać się czy płakać. Decydujemy się wjechać na teren kempingu. Widzimy światła, podświetlony basen, słyszymy pracujące urządzenia. Ani jednego człowieka! Chodzimy, wołamy. Nic. Atmosfera jak w kiepskim horrorze. I do tego pojawia się myśl, że w Australii obowiązuje prawo anglosaskie, czyli „my home is my castle” co znaczy mniej więcej, że mogą nas zastrzelić bez ostrzeżenia, bo weszliśmy na prywatny teren. Z duszą na ramieniu, ale jednak zostajemy.

c.d.n.

– Dariusz Skrocki

Poznański prawnik, pasjonat sportu i podróżowania. Kilkanaście lat uprawiał jeździectwo, zdobywając medale w zawodach regionalnych i ogólnopolskich. Obecnie zapalony triathlonista. Do 2017 r. ukończył 26 startów triathlonowych na różnych dystansach. Realizując pasję podróżniczą odwiedził wszystkie kontynenty z wyjątkiem Antarktydy.

Spis treści
Spis Treści
Spodobał się wpis? Udostępnij!